Wieś pośrodku metropolii
W wielkiej Polsce panuje przekonanie, iż Katowice węglem stoją. Mimo że media powiadamiają o kolejnych zamykanych kopalniach, a w czasie transmisji Tour de Pologne z ekranów bije zieleń naszych trawników, skwerów i parków, stereotypowi czarnego Śląska nie widzi się jeszcze umierać. Katowicki przemysł ciężki jest praktycznie martwy. Nie istnieją już kopalnie „Wieczorek”, „Katowice” i „Kleofas”, z mapy zniknęły też huty „Baildon”, „Silesia” i „Szopienice”. Naturalny proces zielenienia się miasta wspomagany jest ochoczo przez jego władze, którym od lat na wizerunku zależy bardziej, niż na mieszkańcach. Na szczęście akurat w tym wypadku Katowiczanie korzystają na tym — oddalony o 80 kilometrów Kraków ma się bowiem pod tym względem znacznie gorzej. Wystarczy spojrzeć na alerty o stanie powietrza — nasze, choć niestety wcale nie świecą przykładem, na tle miasta królów wypadają całkiem nieźle. Zieleń i swojskość Katowic nie jest jednak taka oczywista, a z perspektywy turysty często wręcz