Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2019

Wieś pośrodku metropolii

Obraz
W wielkiej Polsce panuje przekonanie, iż Katowice węglem stoją. Mimo że media powiadamiają o kolejnych zamykanych kopalniach, a w czasie transmisji Tour de Pologne z ekranów bije zieleń naszych trawników, skwerów i parków, stereotypowi czarnego Śląska nie widzi się jeszcze umierać. Katowicki przemysł ciężki jest praktycznie martwy. Nie istnieją już kopalnie „Wieczorek”, „Katowice” i „Kleofas”, z mapy zniknęły też huty „Baildon”, „Silesia” i „Szopienice”. Naturalny proces zielenienia się miasta wspomagany jest ochoczo przez jego władze, którym od lat na wizerunku zależy bardziej, niż na mieszkańcach. Na szczęście akurat w tym wypadku Katowiczanie korzystają na tym — oddalony o 80 kilometrów Kraków ma się bowiem pod tym względem znacznie gorzej. Wystarczy spojrzeć na alerty o stanie powietrza — nasze, choć niestety wcale nie świecą przykładem, na tle miasta królów wypadają całkiem nieźle. Zieleń i swojskość Katowic nie jest jednak taka oczywista, a z perspektywy turysty często wręcz

O czym szumi Rawa, czyli czarna muzyka w czarnym mieście

Obraz
Historia Katowiczan pokrywa się nieco z historią Nowego Orleanu. Bogate w zasoby naturalne południowe miasta łączy wiele rzeczy, np. rozwinięty przemysł wydobywczy — w Luizjanie surowcami były ropa, sól i siarka, na Śląsku węgiel i cynk. Siłą wciągnięci w niechcianą  bratobójczą wojnę secesyjną, gdy my na Śląsku mieliśmy powstania śląskie. Zamulona, bagnista, ale przez lata napędzająca przemysł Missisipi w mniejszej, europejskiej skali nazywa się Rawa. Amerykańscy robotnicy są czarni (by uniknąć pomówień o rasizm dodam, że chodzi mi tu tylko o ciemny kolor skóry) z powodów etnicznych, natomiast w Katowicach stają się czarni dopiero w wieku dojrzałym, kiedy pierwszy raz zjadą na dół do pracy. Mieszkańcy tych dwóch miast wykorzystywani przez rząd, smutni i brudni, a nawet często okaleczeni, przez lata spoglądali na to samo zakurzone niebo. Chociaż znajdowali się na dwóch krańcach Ziemi, połączyła ich jeszcze jedna rzecz — czarna muzyka. I to o niej właśnie będzie dzisiejszy

Pejzaż śląski: życie na Saturnie i nagie boginki

Obraz
Wielkie malarstwo by zaistnieć potrzebuje: wielkich wydarzeń, wielkiego talentu i wielkich pieniędzy, albo przynajmniej jednej z tych rzeczy. Małe malarstwo potrzebuje tylko małej dawki szczęścia by zaistnieć poza małym światem i stać się małą legendą. Taką małą legendą małego świata Giszowca i Nikiszowca jest Grupa Janowska, która zrzesza artystów nieprofesjonalnych już przynajmniej 60 lat. Motorem napędowym do jej sformalizowania było małe szczęście utalentowanych górników — powołanie przez Ottona Klimczoka Zakładowego Domu Kultury kopalni „Wieczorek". Teofil Ociepka (Jan Siodlaczek ) rozmawiający we śnie z aniołem (Barbara Sośnierz). Kadr z filmu „ Angelus ”. To Klimczok był odpowiedzialny za pierwsze, lokalne jeszcze sukcesy grupy. Ta jednak konsolidowała się już w latach 30. wokół gminy okultystycznej, której główne założenia czerpały wprost z tradycji różanego krzyża. Teofil Ociepka, przewodnik duchowy i artystyczny grupy, utrzymywał bowiem przez wiele lat

Prawdziwe katowickie bojki

Obraz
Kiedy byłem w czwartej klasie podstawówki, dostałem od rodziców książkę Marka Szołtyska pisaną całkiem w jego stylu — to znaczy łamaną polszczyzną, z niekiedy wtrącanymi śląskimi słowami. Nazywała się „Bojki śląskie”. Książka była jednak ciekawie przemyślana — Szołtysek przerabiał w niej znane baśnie na śląskie realia. Była tam między innymi dziouszka ze sztracheclami z katowickiego dworca (czemu nie banhofu?) - postać przecież całkowicie nie nasza jakby siłą wklejona z innego świata. Wtedy wzięło mnie na przemyślenia — czy naprawdę w Katowicach nic takiego się nie działo, że autor musiał posiłkować się Andersenem, by stworzyć ciekawą historię? Dopiero w dobie internetu udało mi się dokopać do jakichkolwiek śladów naprowadzających na coś, co można nazwać katowickimi legendami, czy mitami. Materiał, który zgromadziłem, jest bardzo niejednorodny. Dziś będzie więc nieco luźniej, może trochę bardziej nostalgicznie. Kopalnia i las - toposy śląskich bojek, fot. Megaclaud

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Obraz
„ Zatruj jak Ślązaka jodem, gdy z Chorzowa samochodem jedzie latem do Darłowa ”   Tak śpiewała niegdyś Ania Brachaczek. W tych słowach jest sporo prawdy. Po co jechać z Chorzowa nad morze, skoro popluskać można się w Katowicach? Szybciej, taniej i przyjemniej, bez stresu związanego z wyjazdem poza Śląsk. Z sąsiadem można grilla zrobić, dzieci wyszaleją się w czystej wodzie, która nigdy nie słyszała o czymś takim jak zagrożenie bakteriologiczne. I to wszystko we wtorkowe popołudnie, bez potrzeby brania wolnego w pracy. A nad morze będzie można pojechać wtedy, kiedy kopalnia zorganizuje wczasy w Chorwacji... Tak działa to na Śląsku od dekad. Moi dziadkowie wyjeżdżali ze swoimi dziećmi na wczasy poza województwo niezmiernie rzadko i to tylko wtedy, gdy te były dotowane. Nie chodziło nawet o względy finansowe, ale utartą mentalność, która nie mija się bardzo z prawdą — nasze, czyli najlepsze (ewentualnie czasem też niemieckie było OK). Dlatego też dziadkowie co roku robil