O hajmacie i o mnie

Każdy ma jakiś hajmat. Przynajmniej tak wygląda to ze śląskiego punktu widzenia. Niektórzy jednak nie czują, że mają jakiś, przez to nigdy nie zrozumieją tych, którym na hajmacie zależy. Słowo to w dosłownym tłumaczeniu oznacza ojczyznę. A ją kochać trzeba i szanować. Jeden powie jednak, że za ojczyznę trzeba umieć oddać życie, inny — że ojczyzna jest tam, gdzie aktualnie mieszka, pracuje i płaci podatki. Jeszcze inny stwierdzi, że cały świat jest jego ojczyzną.

Ślązak nigdy nie powie żadnej z tych rzeczy. Ślązak stwierdzi, że tak można traktować co najwyżej faterland (czyli ojczyznę w tym znaczeniu, o którym mówiłem wyżej). „Co najwyżej” to słowa klucze. Ślązak, jeśli będzie trzeba, pójdzie na wojnę i będzie walczył o faterland. Ginąć mu jednak za niego ani myśleć. Jest tak, bo faterland na Śląsku zmieniał swoje oblicze. Raz była nim Polska, potem Czechy, znów Polska, Austria, Niemcy, Francja, Związek Radziecki... Co za różnica? Każą chłopu iść, to idzie. Najważniejsza jest uczciwa praca i rodzina. Bliźniemu krzywdy nie robić, z sąsiadem piwa się napić. Jeżeli spojrzysz śląskimi oczami na hajmat, to „z Anabyrga widzisz go aż po sům rant” (czyli „z góry św. Anny widzisz go aż po horyzont”), jak mówi nasz hymn. Za horyzontem hajmat się kończy, bo za horyzont nie idzie się ani do pracy, ani na piwo, ani na podryw.

Hajmat to jednocześnie najbliższe sąsiedztwo, mała ojczyzna i pewien specyficzny etos, system wartości nierozerwalnie związany z miejscem, w którym się żyje. W wierności dla tych wartości i przywiązaniu do domu rodzinnego mieści się śląskie rozumienie patriotyzmu. Patriotyzmu, w którym ginie się za idee nie rozumiemy, choć go szanujemy, bo wiemy, że ma olbrzymią wartość dla tych, którzy aktualnie administrują naszym hajmatem.

To je mōj hajmat — tak nazywa się mój blog. Słyszę: „a gdzie jest ten twój hajmat?”. Urodziłem się na granicy Panewnik i Ligoty, katowickich dzielnic. Prawie całe swoje dzieciństwo spędziłem jednak w Szopienicach, w 150-letniej kamienicy, jednym z najstarszych budynków na terenie dzisiejszych Katowic. Do podstawówki i gimnazjum chodziłem na Giszowcu, to tę dzielnicę znam też najlepiej i nie kryje ona przede mną żadnych tajemnic. Związany jestem jednak też mocno z katowickimi Piotrowicami, Ochojcem, Brynowem, Kostuchną, Podlesiem, Zarzeczem, Zawodziem, Murckami, Nikiszowcem, Janowem, Bogucicami, siemianowickim Bytkowem, Kochłowicami, Mysłowicami, Chorzowem i Nowym Bytomiem. We wszystkich tych miejscach też czuję swój hajmat. Jestem mocno związany ze zwyczajami górniczymi, obca mi była tradycja hutników. „Tryptyk” Kutza uważam za dzieło ważniejsze niż „Trylogia” Sienkiewicza, a „Officina FerrariaRoździeńskiego jest moim „Panem Tadeuszem”. Ślązakiem jestem od pradziadka, sieroty wychowującej się w przedwojennym Cieszynie. Choć miał czeskobrzmiące nazwisko, jego rodzina najprawdopodobniej pochodziła z Warszawy. Dalej babcia Katowiczanka, choć urodzona w Oświęcimiu, i ojciec też Katowiczanin. Reszta rodziny pochodzi z Małopolski, Wielkopolski i Podhala.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Proszę odsunąć się od krawędzi peronu

Brama, która zagina czasoprzestrzeń