O czym szumi Rawa, czyli czarna muzyka w czarnym mieście

Historia Katowiczan pokrywa się nieco z historią Nowego Orleanu. Bogate w zasoby naturalne południowe miasta łączy wiele rzeczy, np. rozwinięty przemysł wydobywczy — w Luizjanie surowcami były ropa, sól i siarka, na Śląsku węgiel i cynk. Siłą wciągnięci w niechcianą  bratobójczą wojnę secesyjną, gdy my na Śląsku mieliśmy powstania śląskie. Zamulona, bagnista, ale przez lata napędzająca przemysł Missisipi w mniejszej, europejskiej skali nazywa się Rawa. Amerykańscy robotnicy są czarni (by uniknąć pomówień o rasizm dodam, że chodzi mi tu tylko o ciemny kolor skóry) z powodów etnicznych, natomiast w Katowicach stają się czarni dopiero w wieku dojrzałym, kiedy pierwszy raz zjadą na dół do pracy. Mieszkańcy tych dwóch miast wykorzystywani przez rząd, smutni i brudni, a nawet często okaleczeni, przez lata spoglądali na to samo zakurzone niebo. Chociaż znajdowali się na dwóch krańcach Ziemi, połączyła ich jeszcze jedna rzecz — czarna muzyka. I to o niej właśnie będzie dzisiejszy wpis.


Katowicka Missisipi, fot. Katarzyna Głowacka.

Żeby czytelnik nie zrozumiał mnie źle — nie twierdzę, że w Katowicach wymyśliliśmy jazz od podstaw tak jak Amerykanie pod koniec XIX wieku. Zbudowaliśmy jednak własne środowisko bluesa, które w nieco innej formie tworzy dzisiaj miejskie rytmy. Co za tym idzie, Katowice mogą poszczycić się własną legendą czarnej muzyki, często nadal żywą, zważywszy na fakt, że najstarsze z opisywanych przeze mnie wydarzeń miały miejsce bagatela 50 lat temu.

Wszystko zaczęło się w 1968 roku, kiedy nestor śląskiego bluesa, Romek „Pazur” Wojciechowski założył zespół Twarze Dzielnicy Południowej. Była to pierwsza w Polsce grupa tworząca muzykę tego typu. Muzycy grający z nim współtworzyli później takie grupy jak SBB, Breakout, czy Wiślanie. Przez ponad pięć dekad działalności pracował z niemal każdą znaczącą postacią polskiego rocka, był współorganizatorem wielu festiwali i laureatem licznych nagród. Artysta ciągle poszukuje nowych brzmień, nawiązując współpracę z muzykami reprezentującymi różne gatunki, pojawił się nawet w II edycji programu telewizyjnego „Must Be The Music”. Lista przedsięwzięć artysty z pewnością mogłaby stanowić cały odrębny wpis, pewne jest jednak, że wszystkie osoby wymienione dzisiaj miały choć raz styczność z Romkiem Wojciechowskim, jeżeli nie na scenie to w innych okolicznościach. W ramach podsumowania warto jednak przytoczyć słowa Leszka Windera:
„Wokalistą i liderem Twarzy [...] był Romek »Pazur« Wojciechowski. Zespół ten grający muzykę z pogranicza bluesa i rocka był obok Silesian Blues Band Józefa Skrzeka prekursorem śląskiego — myślę, że również polskiego — bluesa. Dla mnie, Giera i Kawy kapele te były czymś wspaniałym. Potrafiliśmy jeździć za nimi wszędzie, nosić ich klamoty byle być na ich koncercie... Mój szacunek do Romka pozostał. Jest artystą twórczym, ciągle poszukującym. Warto zobaczyć i posłuchać jak ten muzyk i wokalista, mimo upływu tylu lat z energią młodego człowieka realizuje swój artystyczny program.”
Kliknij, by odsłuchać utwór „Jak psu kość” Romka „Pazura” Wojciechowskiego, fot. Adam Jankowski.

Kolejnymi pionierami śląskiego bluesa, tymi, których dokonania wykroczyły znacznie poza polską scenę muzyczną, są Józef Skrzek i Irek Dudek, którzy pod koniec lat 60. założyli wraz z Apostolisem Anthimosem Silesian Blues Band — grupę, która dała podwaliny pod późniejsze SBB. W międzyczasie Dudek grywał także w zespole Wojciechowskiego. Po rozpadzie grupy w 1970 roku Józef Skrzek podjął krótką współpracę z grupą Breakout, a następnie skrzyżował drogi z Czesławem Niemenem. Ich pierwszym przedsięwzięciem była eksperymentalna płyta „Strange is this world”, która podbiła zachodnie rynki. Skrzek grający na Minimoogu i organach Hammonda przypominał nieco w brzmieniu Johna Lorda z grupy Deep Purple. Jego styl gry był jednak znacznie cięższy i psychodeliczny. Wokale Niemena doskonale dopełniały złowrogą aurę krążka, dzięki któremu obaj artyści osiągnęli międzynarodową sławę. Wielkie osobowości rzadko kiedy jednak pozostają w stanie dłuższej harmonii — mimo przyjaźni, która łączyła artystów aż do śmierci Niemena, muzycy musieli obrać indywidualne drogi ekspansji po wydaniu trzeciej płyty. Skrzek w 1974 roku reaktywował SBB — tym razem rozwinięciem skrótu było hasło „szukaj, burz, buduj”. Grupa szukała więc coraz śmielszych rozwiązań muzycznych, burzyła zastany porządek monogatunkowości artystów swoich czasów i budowała własny, niepowtarzalny styl dowolnie miksujący klasyczny blues z rockiem progresywnym i symfonicznym. Na fali popularności klawiszowca, zespół szybko zdobywał uznanie w całej Europie, koncertując nawet w tak egzotycznych wtedy krajach, jak Portugalia, czy Wielka Brytania. Po ośmiu latach bezustannych tournée, które nie przynosiły wymiernych zysków, muzycy byli niesamowicie zmęczeni. Lider zespołu tak mówi o tym, co doświadczał zespół u progu lat 80.
„Szarpaliśmy pomysłami i szukaliśmy dobrych rozwiązań. Brakowało nam spełnienia i prawidłowej gradacji – choćby finansowej. Ciągłe oczekiwanie na rezultaty komercyjne [...] Zaczęliśmy się frustrować do tego stopnia, że pamiętam przed wyjazdem na trasę do Beneluksu, jak kierowcy ciężarówek nie podejmowali się odpowiedzialności przewozu sprzętu, bo pękały opony na złych felgach.”
Skrzek i Anthimos postanowili rozwiązać grupę i prowadzić działalność własnym tempem angażując się przy tym w wiele projektów muzycznych. Józef Skrzek zajął się komponowaniem utworów na organy, głównie muzyki kościelnej, natomiast Apostolis Anthimos udzielał się jako muzyk sesyjny w takich grupach jak: Osjan, Krzak, czy Dżem. Muzyk nagrał także cztery płyty z jazzmanem Tomaszem Stańko, ale też mieszkał i tworzył w Grecji, skąd pochodzili jego rodzice. Obaj artyści pozostają aktywni po dziś dzień.

Kliknij, by odsłuchać utwór „Rainbow Man” zespołu SBB, fot. z archiwum serwisu culture.pl.

W 1973 roku Irek Dudek grał z grupą En Face założoną przez Jerzego Grunwalda, też katowiczanina. Ta jednak nie grała bluesa, lecz stylizowany na muzykę popularną folk — Apokalipsa zrzeszała natomiast rasowych bluesmanów: Maćka Radziejewskiego (w jego „zastępstwie” grał później młody Jan Borysewicz), Krystiana Wilczka i Marka Surzyna. Przez 4 lata istnienia grupa grała naprawdę mięsistego, soczystego bluesa klasy Bostonu, Foghat, czy ACDC. Grupa była niczym jasno palący się, zmierzwiony płomień, który gaśnie równie szybko, jak się zapala. Zespół zdążył bowiem nagrać w studio jedynie cztery kawałki — rozpadł się z powodu braku popytu na muzykę tego typu w tamtym czasie. W klubach królowały wtedy punk i disco, zaczynała krystalizować się nowa fala. Muzycy rozeszli się więc: Borysewicz przeszedł do Budki Suflera (która grała wspólnie przez chwilę z Apokalipsą), Wilczek wyemigrował do Niemiec, a Surzyn grał przez chwilę w innym bardzo ważnym dla Katowic zespole, o którym powiem za chwilę. Irek Dudek z Janem Jankowskim tworzyli jeszcze przez 3 lata duet Irjan, po czym pierwszy z muzyków zaczął karierę solową pod pseudonimem Shakin' Dudi. Dziś Irek Dudek angażuje się głównie w propagowanie kultury bluesa na Śląsku — Rawa Blues Festival, którego pierwsza edycja odbyła się w 1981 roku. Obecnie impreza ma światową rangę i co roku sprowadza do Katowic gwiazdy bluesa za całego globu. Shakin' Dudi także stale nagrywa, jego styl oscyluje jednak teraz wokół neoswingu.


Józef Skrzek miał młodszego brata, Jasia „Kyksa”. Młody Skrzek był znany w Piotrowicach ze swojego zamiłowania do alkoholu kupowanego na kreskę, zachrypniętego głosu i niebywałego wyczucia problemów ziemi, na której przyszło mu żyć. Bluesowe ballady Jasia o górnikach zasypanych w kopalniach, czy znikających zielonych krajobrazach Katowic idealnie wpasowują się w tradycyjny robotniczy etos prostą melodią przygrywaną na pianinie. „Kyks” z harmonijką w zębach grywał po katowickich klubach od 1972 roku, kiedy to powstała grupa Apogeum. Do zespołu należeli też: Leszek Winder, Jerzy „Kawa” Kawalec i Michał Giercuszkiewicz. Panowie przez trzy lata grali do kotleta, w związku z czym niestety zostali bez nagrań studyjnych. Apogeum nie rozpadło się więc z powodów personalnych, czy artystycznych, ale finansowych. Na całe szczęście, bo dzięki temu możemy słuchać ich wspólnych dokonań na krążkach innych formacji. Winder i „Kawa” dołączyli do nowo powstającego zespołu, w którym grał już Surzyn z Apokalipsy, natomiast „Kyks” zaczął koncertować z bratem. Pod koniec lat 80. drogi muzyków znów zaczęły się schodzić. Winder, Giercuszkiewicz i Kawalec założyli progresywną kapelę Bezdomne Psy, która tworzyła wspólnie z Józefem Skrzekiem i Ryśkiem Riedlem. Nieuchronne było więc dołączenie do projektu Jasia „Kyksa”. Już dekadę później Apogeum reaktywowano. Triumfalny powrót przerwała jednak śmierć „Kawy” w 2003 roku, spowodowana złośliwym nowotworem. Reszta kapeli kontynuowała działalność pod nazwą Śląskiej Grupy Bluesowej, której muzyka odznaczała się nieco bardziej folkowym charakterem. I w tym przypadku los nie był łaskawy — w 2015 roku śmierć zabrała Jasia Skrzeka. Są jednak rzeczy silniejsze od niej — jedną z nich jest talent, który może przechodzić z pokolenia na pokolenie. I tak młodsza córka „Kawy” Ania, tuż przed swoją (i moją) maturą zaczęła współpracę ze Śląską Grupą Bluesową. Mam nadzieję, że kariera mojej koleżanki ze szkolnej ławy nie zakończyła się jeszcze. Ten mocny, jazzowy głos nie może iść bowiem na zmarnowanie.


Kilknij, by odsłuchać utwór „To boł chop” Jana „KyksaSkrzeka, fot. z archiwum serwisu koncertomania.pl.

Rzadko zdarza się, by bluesowa grupa instrumentalna odniosła sukces. Istniały oczywiście takie perełki jak MG's grającą z Bookerem T, jednak na naszym lokalnym rynku muzycznym próżno szukać tego typu projektów. Wyjątkiem był zespół Krzak, który z przerwami przez ponad trzy dekady zapełniał Katowice dźwiękami Delty. Kapela została założona w 1972 roku przez dwóch muzyków współpracujących niegdyś z Irkiem Dudkiem, SBB, a nawet Czesławem Niemenem — Jana Błędowskiego i Maćka Radziejewskiego. Grała muzykę dość zróżnicowaną stylistycznie — w dorobku grupy odnajdziemy zarówno długie progresywne suity, ciężkie hardrockowe riffy, jak i ballady z pogranicza bluesa i jazzu. Głównymi składnikami tej lekko psychodelicznej zupy był tłusty bas „Kawy” Kawalca i gitara Leszka Windera. W zespole udzielali się też później: Apostolis Anthimos, Krzesimir Dębski (ten sam, który skomponował muzykę do serialu „Ranczo”), Rafał Rękosiewicz, „Skiba” Skibiński (Kasa Chorych), Rysiek Riedel, Józef Skrzek i Marek Surzyn. Pod koniec lat 70. kapela stała się więc supergrupą, której główną siedzibą był późniejszy chorzowski Dom Pracy Twórczej „Leśniczówka”, założony na początku lat 80. przez Zbigniewa Gocka, a prowadzony później przez Leszka Windera. Klub stał się z czasem sercem śląskiego bluesa i do dziś jest lokalną kuźnią talentów. To tu pierwsze kroki stawiał heavymetalowy Kat, zimnofalowy Garaż w Leeds, offowe Myslovitz, a nawet pop-rockowy Feel. Kres klasycznego składu Krzaka nastąpił w momencie śmierci „Skiby” Skibińskiego. W 1983 roku po kilku koncertach w Berlinie Zachodnim zespół zawiesił działalność na przeszło 18 lat. Na przełomie tysiącleci grupa reaktywowała się w składzie Błędowski-Kawalec-Ryszka-Winder, ale przedwczesna śmierć „Kawy” definitywnie pogrzebała Krzak. Muzycy związani z grupą grają jednak razem do dziś.


Kliknij, by odsłuchać utwór „Blues dla nieobecnych” zespołu Krzak, fot. z archiwum zespołu.

Od początku pisania tego wpisu zastanawiałem się, co zrobię, gdy przyjdzie mi wspomnieć o Dżemie. Czy ten zespół naprawdę trzeba komuś przedstawiać? Czy znajdzie się ktoś na Śląsku (a nawet poza nim), komu historia ze „Skazanego na bluesa” jest obca? Wielokrotnie od znajomych słyszałem teksty w stylu: „moja mama pracowała z jego żoną” i tym podobne. W Katowicach Ryśka zna, przynajmniej pośrednio, dosłownie każdy. Jeżeli czytelnik nie jest jednak zaznajomiony z tragicznym losem Riedla, muszę go zmartwić. Postanowiłem bowiem, że w tym miejscu zwrócę uwagę tylko na najważniejsze fakty. Przeboje „Paw”, „Whisky”, „Cegła”, czy „Wehikuł Czasu” zyskały miana szlagierów lat osiemdziesiątych. Utwory te są jednak znacznie starsze niż debiutancka płyta zespołu z 1985 roku. Dżem, tak chętnie grany dziś na ogniskach, sam zaczynał bowiem jako skład „ogniskowy”. Bracia Otrębowie grali z Ryśkiem do kotleta i do kiełbaski przez niemal dekadę, zanim w końcu zdecydowali się na karierę komercyjną. Leszek Faliński, zastępujący przez pewien czas na basie Bena Otrębę tak wspomina okoliczności decyzji:
„W 1979 roku podczas prób w Piotrowickim klubie »Na torach« ówczesny Dyrektor Młodzieżowego Centrum Kultury p. Zbigniew Skorek zaproponował nam udział w szkoleniowym obozie w Wilkasach w charakterze zespołu do potańcówek i zabaw. Razem z bratem zaproponowaliśmy wyjazd wspomnianemu wcześniej Ryśkowi. On zaś wskazał, aby z nami jeszcze pojechał Adaś Otręba. W Wilkasach był z nami jeszcze Janusz Kuszyński wokalista i harmonijkarz. Z konieczności musiałem grać na pianie i bębnach natomiast brat na basie i bębnach, a Janusz w zastępstwie na basie. To właśnie w Wilkasach zrodził się pomysł stałego bandu.”
Kliknij, by odsłuchać utwór „Oh, Słodka” zespołu Dżem, fot. Jerzy Linder.

Przez całe lata 80. Dżem przeżywał wzloty i upadki, przeplatane ciągłymi zmianami personalnymi. Skład zmieniał się jednak nie przez kłótnie, a fakt, że niemal wszyscy artyści grający w Dżemie udzielali się równolegle w bratnim Krzaku. Katowicka publika lat 80. mogła więc usłyszeć Riedla na koncercie Krzaku, a Rękosiewicza i Windera na koncercie Dżemu. Fanom ciężko było wtedy stwierdzić, na czyim występie się znaleźli. Myślę, że nie wiedzieli tego też sami muzycy. Konglomerat Dżem-Krzak rozpadł się w 1985 roku. Skład grupy jednak nadal nie był jednolity. Przez jakiś czas w zespole udzielał się nawet Irek Dudek, który aktywnie przyczynił się do sukcesu grupy. Tę erę w historii kapeli zakończyła śmierć wyniszczonego narkotykami Riedla w 1994 roku. Zespół Dżem, zarejestrowany jako znak towarowy popadł wtedy w konflikt z synem Ryśka, Sebastianem. Młody Riedel chciał zająć wakat po ojcu, dziś kontynuuje jego dzieło grając we własnym zespole Cree. Dżem natomiast poszedł w kierunku muzyki bardziej pop-rockowej i balladowej. Wokalistą nowego wcielenia grupy, który koncertuje po dziś dzień, został Maciej Balcar.
„To nie są Stany, to nie Bronx, czy Brooklyn.
Tutaj do kłótni nie wyciągamy spluw i
nie mamy niewolników wśród swoich przodków,
lecz robimy rap. Tak jak oni — od początku.
Wiesz, tu gramofony a z czasem i Serato,
włącz mikrofony, ziomy pochodzą z KATO.”
Kiedy mowa o czarnej muzyce, nie można zapomnieć o rapie i kulturze hiphopowej. Paradoksalnie hip-hop nie został na katowicką scenę importowany, przynajmniej niezupełnie. Oczywiste jest, że po otwarciu żelaznej kurtyny polska młodzież zaczęła mieć dostęp do MTV i teledysków Run-D.M.C, Notoriousa BIG, czy Eazy-E. Katowiccy pionierzy hip hopu — skład Kaliber 44 wytworzył jednak własny, niepowtarzalny styl zainspirowany bardziej muzyką hardrockową, zimnofalową i bluesem, możliwe, że także miejscowych artystów. Kaliber 44 był grupą tak awangardową, że nie chciał ich wydać Metal Mind, zagorzały propagator alternatywy. Potencjał składu dostrzegł dopiero Sławomir Pietrzak z SP Records. Dla studia nie był to pierwszy chleb, wśród swoich wydawnictw miało już bowiem dwa przepełnione postpunkową stylistyką hiphopowe albumy Kazika Staszewskiego.

Tak światło dzienne ujrzał debiut grupy — psychodeliczny teledysk „Magia i miecz”. Wkrótce wyszedł też debiutancki album Kalibra, "Księga Tajemnicza. Prolog". Grupa określała styl płyty mianem psychorapu. Faktem jest, że coś takiego nie pojawiło się nigdy wcześniej, nawet za oceanem. Z tego, co wiem — później także. Niepokojące bity DJa Feel-X, pełny emocji wokal ŚP. Brata Joki, zawodzące i jednocześnie precyzyjne flow Magika oraz psychotyczne okrzyki AbradAba były esencją nowego brzmienia. Tematy poruszane w tekstach też były bardzo ambitne, grupie nieobce były kwestie problemów społecznych, czy filozoficzne rozważania. To wszystko było opakowane niekrytym zamiłowaniem muzyków do ganji. Magik, który stał się po premierze płyty nieoficjalnym liderem składu nie, dążył jednak w przeciwieństwie do braci Martenów, do zmiany stylistyki na nieco spokojniejszą, lirycznie lżejszą dla odbiorcy i bliższą zachodnim wzorcom. Wśród artystów doszło do rozłamu. Po odejściu Magika z grupy, do życia została powołana Paktofonika z tekstami pełnymi ciężkich, często melancholijnych linijek. Oprócz Magika w nowym składzie znaleźli się Rahim (współpracujący już wcześniej z Kalibrem 44) oraz Fokus. Paktofonika zdążyła wydać tylko jedną płytę — ekspansję twórczą przerwała bowiem śmierć lidera grupy w 2000 roku. 3 lata później działalność zawiesił także Kaliber 44, który powrócił na scenę dopiero w 2013 roku.

W pierwszych latach naszego wieku katowicka scena hiphopowa zaczęła tętnić życiem. Popularni stali się wykonawcy tacy jak Jajonasz, Gutek, Miuosh, Puq, czy GrubSon. Karierę solową rozpoczął AbradAb, a Fokus i Rahim powołali do życia skład Pokahontaz. Wyżej wymienieni artyści często angażują się we wspólne projekty, czasem wykraczające także poza sferę muzyki. Na przykład z inicjatywy katowickiego b-boya Alexa powstało centrum „Hip Hop Spot”. Niczym założona przed laty chorzowska „Leśniczówka”, miejsce to jest drugim domem dla różnej maści artystów związanych z czarną muzyką i sztukami pokrewnymi. Jest to jednakże miejsce dość unikatowe, ponieważ zrzesza także osoby stawiające pierwsze kroki w hip-hopie, zapewniając im miejsce do ćwiczeń oraz najlepszych miejscowych instruktorów breakdance, turntablizmu, czy beatboxu. Jednocześnie Katowice nie zapomniały o swoim bluesowym dziedzictwie. Najlepszymi tego przykładami są współpraca Jasia „Kyksa” z Miuoshem oraz powołanie do życia przez władze miasta Szlaku Śląskiego Bluesa — pierwszej w Polsce trasy krajoznawczej oprowadzającej turystów po legendarnych klubach muzycznych.


Kilknij, by odsłuchać utwór „Piąta strona świata” Miuosha, fot. materiały prasowe.

Komentarze

  1. Któż nie slyszal Śląski Rap I świetnych wykonawców Kariber44 klasycy Czy młodszych pokoleń DKA , Rysioi Dżem RAPORajdówcow Smutnego cienia Breakotu CZY SLASKIEGO Jazzu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Proszę odsunąć się od krawędzi peronu

Brama, która zagina czasoprzestrzeń