Brama, która zagina czasoprzestrzeń

Jestem w pełni świadomy tego, że pochodzę z miasta kontrastów. Rozległe lasy Murcek i Giszowca kryją przemysł pamiętający czasy Poniatowskiego. Skromne robotnicze osiedla od wieków wydają na świat kolejnych znakomitych artystów: muzyków, malarzy, aktorów, a nawet poetów. Szare i pozornie monotonne centrum miasta miesza w sobie jednocześnie wszystkie style architektoniczne XX wieku. Ciągle jestem jednak przez moje miasto zaskakiwany — niejedna niepozornie wyglądająca kamienica kryje w sobie niesamowite miejsca, na które natrafiam przypadkowo, lub dowiaduję się o ich istnieniu pocztą pantoflową. Jedną z takich kamienic jest ta znajdująca się przy ul. 3 maja 19, w ścisłym, historycznym centrum Katowic.

„Roztopy” Andrzeja Ciołka, które wystawione były w tym roku przy ul. 3 maja 19.

Ulica 3 maja, czyli dawna Grundmannstraße, to obok al. Korfantego (Schloßstraße) i ul. Warszawskiej (Friedrichstraße) najstarsza ulica Katowic. Pierwsze budynki, w tym ten mieszczący się pod numerem 19, powstały w wyniku rozpoczęcia działalności huty „Jakub” przy ulicy Stawowej. Była to zwykła kamienica handlowo-mieszkalna należąca do żydowskiej rodziny Grünbaumów. Jeden z jej przedstawicieli imieniem Abraham w latach 30. prowadził tutaj sklep z drukami akcydensowymi i dewocjonaliami. II Wojna Światowa z wiadomych przyczyn pozbawiła Grünbaumów własności, która trafiła do skarbu państwa wraz z nadejściem komunizmu w Polsce. Kamienica nie zatraciła jednak handlowego charakteru. Do lat 90. mieściły się tu m.in. sklep odzieżowy, fryzjer, sklep z tkaninami, hurtownia farmaceutyczna, piekarnia i sklep rybny. Los zapisał jednak dziewiętnastej bramie zupełnie inne przeznaczenie.

Lokalizacja kamienicy przy 3 maja 19 na mapie z końca XIX wieku, niżej ulica 3 maja w międzywojniu, a po prawej neony zdobiące ulice w latach 70.

Z początkiem nowego tysiąclecia prowadzony przez Jolantę Windak  i Beatę Świderską klub „Chimera” przeprowadził się z ul. Jana Matejki 2 do dziewiętnastej bramy przy 3 maja. „Chimera” była wówczas dobrze znana w środowisku muzycznym nie tylko Katowic — w klubie można było posłuchać jazzu, bluesa, a nawet muzyki kubańskej. Przy barze można było czasem spotkać Muńka Staszczyka, Kubę Badacha, Piotra „Gutka” Gutkowskiego... Nowa lokalizacja nie przyniosła jednak szczęścia marce i „Chimera” przeniosła się ponownie: tym razem na ul. Mariacką 3. Dziś jej działalność nie jest już tak mocno związana z muzyką. „Chimera” stała się bowiem kawiarnio-galerią. Od czasu drugiej przeprowadzki prowadzi ją, już samodzielnie, Jolanta Windak. 

Tymczasem państwo Świderscy postanowili wtłoczyć w starą oficynę trochę klimatu Katowic lat 80. Tak właśnie w 2005 roku powstała „Cafe Zaszyta” — w pewnych kręgach miejsce kultowe nawet do dziś, mimo, że już od prawie 10 lat nieistniejące. „Zaszyta” stanowiła wtedy wraz z „Gugalandrem”, „Szmyrowatą” i „Akantem” serce bohemy artystycznej Katowic. Odbywały się tu mniej lub bardziej kameralne koncerty bluesowe i rockowe, które gromadziły sporą, jak na metraż pubu, publiczność. „Cafe Zaszyta” miała też swój unikalny, surowy charakter. Pomalowane ciemnoczerwoną farbą ściany zdobiły gitary, gościom serwowane były nie craftowe wynalazki, lecz podłe Tyskie z kija, a zaplecze gastronomiczne stanowiły czajnik (by uraczyć gości zupą z tytki) i toster. Jak już wspomniałem, „Zaszyta” nie przetrwała próby czasu. Wiktor Świderski w 2011 roku postanowił więc przearanżować lokal w bardziej irlandzkim stylu. I tak ściany zmieniły kolor na zielony, podawane piwo znacznie zyskało na jakości, a stali bywalcy mogli umawiać się tutaj na partyjki rzutek, piłkarzyków, czy bilarda. Niezmienna pozostała oprawa muzyczna: trunki nadal wypijane były w rytm kawałków AC/DC i Led Zeppelin. Nowe przedsięwzięcie nosiło nazwę „Brama 19”, choć wśród katowiczan nazwa „Zaszyta” przyjęła się już na dobre. Ostatnim wcieleniem legendarnego pubu stał się uruchomiony w 2016 roku „Pan Majster”. Tym razem właściciel postawił na bardziej surowy wystrój przypominający lekko warsztat samochodowy. I tak: stare beczki po oleju stały się stolikami, a na ścianach zawitały pin-up girls rodem z lat 50. Transofrmację, niestety na niekorzyść, przeszła też warstwa muzyczna. Kolejna zmiana również nie wyszła Świderskiemu na dobre — odświeżony, zrywający z tradycją „Zaszytej” image lokalu, który miał przyciągnąć nowych klientów, nie przyjął się wśród stałych bywalców, którzy uznali pomysł za zbyt hipsterski. Później lokal w bramie zmienił właściciela. Przez dosłownie kilka miesięcy mieścił się tu bar „Nisza” utrzymany w surowej, czarno-białej kolorystyce. Dziewiętnasta brama miała już podzielić los wielu innych katowickich lokali: wspomnianych już „Gugalandra”, „Akantu”, „Kultowej” czy „Cogitatura”... ale o tym za chwilę.

Lokal prowadzony przez Beatę i Wiktora Świderskich wielokrotnie zmieniał swoje oblicze: po lewej „Cafe Zaszyta”, po prawej „Brama 19” i „Pan Majster”.

Przenieśmy się na moment do budynku przy ul. Dworcowej 13. Wydarzenia, które miały miejsce w tym obiekcie bezpośrednio wpłynęły bowiem na obecny kształt dziewiętnastej bramy. To tutaj mieściła się wspomniana przeze mnie „Szmyrowata”, w pierwszej chwili przypominająca raczej sklepik z antykami, niż pub. Było to miejsce żyjące sztuką. Wiecznie pijani, podstarzali bluesmani z przerostem ego i wpatrzone w nich licealistki — to był właśnie obraz tej knajpki. Dla niektórych może obrzydliwy, ale czy nie na tym polega bohema? W czasie, gdy na 3 maja 19 działała jeszcze „Zaszyta”, lokal przejęli bracia Janek i Andrzej Skalmierscy, którzy wychowywali się w kamienicy przy Dworcowej i są naocznymi świadkami wyburzeń z lat 60. Nazwę zmieniono na „Za drzwiami”. Interes kręcił się dalej do momentu aż nie wzrósł czynsz... Wtedy to wraz z „Zaszytą” umarła również „Szmyrowata”. Potrzeba było lat, by lokal znowu odżył. Obecnie jest to kluboczajownia „Teoria”, która co prawda nie brzmi już bluesem, a indie rockiem, ale nadal jest miejscem zdecydowanie wartym polecenia. Później Janek Skalmierski był związany jeszcze z kilkoma przedsięwzięciami kulturalnymi w Katowicach, m.in. z „Marchołtem” mieszczącym się w zabytkowej willi Kramstów. Na miejscu tej klubo-galerii urzęduje dziś spółdzielnia socjalna Honolulu, właściciel bistro-baru „Drzwi zwane Koniem”.

„Szmyrowata”, zwana później po prostu „Za Drzwiami”. Z lewej jeden ze stałych bywalców, Jasiu „Kyks” Skrzek. Pianino do dzisiaj zdobi najnowsze wcielenie lokalu — kluboczajownię „Teoria”.

Po tym przydługim wstępie pora wrócić do oficyny przy ul. 3 maja 19. Dzisiaj odwiedzając dziewiętnastą bramę czytelnik będzie miał wrażenie, że cofnął się do czasów Abrahama Grünbauma, a nawet wcześniej. Co prawda w założonym niespełna 1,5 roku temu „Nowym Dekameronie”, którego nazwa pochodzi od niezbyt grzecznego periodyku z lat 30., nie sposób zaopatrzyć się w modlitewnik, ale atmosfera tego miejsca przywodzi na myśl dekadentyzm przełomu wieków. Zapach domowych nalewek miesza się tu z aromatem czeskich chmieli, a nawet... piołunu, bowiem w „Nowym Dekameronie”, dzięki zdolnym dłoniom Agaty Świąć (brała ona udział w tworzeniu „Drzwi zwanych Koniem”), raczyć można się także domowym absyntem. Klimat czasów minionych dopełnia jeszcze  lekko secesyjny wystrój (dziś już bez wiszących gitar i neonów, lecz z książkami czekającymi na czytelnika), przygaszone światła, stary blues i przede wszystkim nieobecna w konkurencyjnych lokalach szarmancja Janka Skalmierskiego. Obecnym właścicielom nie zależy na fejsbukowych lajkach i dużym rozgłosie — klientelę pubu stanowi teraz głównie nie młodzież, a stali bywalcy: artyści, nauczyciele, biznesmeni... a może to po prostu dawni „zaszytowi” zwyczajnje wydorośleli? Faktem jest, że Katowic nie stać na upadek kolejnej ostoi wszystkich, którzy czują w sobie artystyczną duszę, bowiem „Nowy Dekameron” to nie tylko staroświecka knajpa, ale też mała galeria sztuki. Drogi czytelniku, jeżeli jesteś w Katowicach, wstąp czasem na drinka do Agaty i Janka. Wysiłek jaki musiał ponieść ten niezwykły duet, by stworzyć dla katowiczan miejsce tak niepowtarzalne, nie może pozostać niewynagrodzony.

Mnie też tam najprawdopodobniej spotkasz. Do zobaczenia.

Przygaszone światła „Nowego Dekameronu”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Proszę odsunąć się od krawędzi peronu