Gdzie się podziały tamte kopalnie...

Już wielokrotnie próbowałem przekonywać czytelnika, że czasy „czarnych Katowic” minęły bezpowrotnie. Za każdym razem manipulowałem nieco obrazem rzeczywistości, aby pejzaż, który miałem akurat zamiar opisywać, mógł nabrać żywszych barw. Kopalnie w Katowicach istniały i istnieją nadal — przemysł węglowy z powodzeniem współgra z obrazem miasta obfitującego w niemal dziewiczą przyrodę. Czy aby na pewno sytuacja jest tak przejrzysta? Kopalń na terenie dzisiejszych Katowic było na przestrzeni dziejów naprawdę sporo. W sumie, w ciągu ponad 250 lat istnienia górnictwa węgla na Górnym Śląsku, było ich tu aż 82. Obecnie na skutek wielu fuzji (a także nietrafionych inwestycji) ostały się tylko dwie.

Schemat przedstawiający fuzje wybranych katowickich kopalń w latach 1754-2018 oraz mapa obrazująca rozmieszczenie tych kopalń w latach 50. XIX wieku. Obie grafiki są mojego autorstwa.

Nasi przodkowie kopali szyby na głębokość maksymalnie kilkudziesięciu metrów — współcześnie chodniki drąży się nawet kilometr pod ziemią, gdzie warunki zarówno chemiczne, jak i fizyczne, uniemożliwiają podjęcie jakiejkolwiek aktywności fizycznej przez większość ludzi. Wynika to z faktu, że zasoby węgla znajdują się w coraz trudniej dostępnych zakamarkach — nieuchronnie zbliżamy się przecież do wyczerpania naszych złóż, o czym zapominają zarówno decydenci, jak i szeregowi pracownicy. Katowicki górnik, który odporność na dołowy klimat wyssał z mlekiem matki, naraża więc i dziś swoje zdrowie oraz życie, mimo postępującej mechanizacji pracy, a także coraz większej świadomości ponoszonego ryzyka zawodowego. Rozmawiając wielokrotnie zarówno z dziećmi górników, byłymi pracownikami administracji, jak i samymi górnikami, szybko wyrobiłem sobie bardzo niepochlebną opinię o dyrekcji naszych kopalń, której nie leży na sercu dobro naszych ojców, wujków oraz braci. Przy okazji najświeższej tragedii na katowickim „Staszicu” (podkreślę, że moim zamiarem nie jest tutaj szukanie winnych śmierci naszych chłopaków), tym bardziej warto wspomnieć o tym, że na szeregowych pracownikach tej grupy zawodowej ciąży duża presja zarządu, będąca jeszcze pozostałością z lat realnego socjalizmu. Węgiel to nawet w dobie energii odnawialnych wciąż dobry biznes — nasza gwarecka brać jest więc stale nakłaniana do ponoszenia dużego ryzyka, które wiąże się z długotrwałym przebywaniem w niestabilnym rejonie. Nikt górnikom otwarcie nie zleca wchodzić w miejsca grożące zatruciem, czy wstrząsami, bo to przecież niezgodne z zasadami BHP. Szef jednak będzie pamiętał o tobie, gdy będziesz chciał wziąć ekstra płatne nadgodziny, albo preferencyjny urlop. Ważne, by szyb wyrobił swoją normę wyśrubowaną przez karkołomne rekordy bite przed kilkudziesięciu laty. Oczywiście ktoś musi wykonywać tę pracę, nie przeczę. Tajemnicą Poliszynela jest jednak fakt, że górnicy w pogoni za chlebem często wykonują zadania w sposób niezgodny z przyjętymi standardami i zwyczajnym rozsądkiem. W taki sposób rok 2019 pochłonął już więcej górniczych dusz, niż upłynęło pod tą datą tygodni.

Zabudowania KWK „Katowice” u schyłku lat 80., fot. Marcin Cholewa.

Miejsca pracy wielu pokoleń Ślązaków zamyka się obecnie. Po latach agresywnej polityki wydobywczej zniknęło z mapy wiele zakładów. Sam pamiętam likwidacje „Katowic” i „Kleofasa” oraz starych szybów „Emanuela” (na terenie dzisiejszej KWK „Murcki-Staszic”) na przełomie tysiącleci. Mimo tego, że wielu górników zmuszonych było do przebranżowienia się lub szukania pracy w sąsiednich miastach, dziedzictwo naszych reprezentacyjnych niegdyś zakładów nie zostało całkiem zaprzepaszczone. Najsilniej na dzisiejszą sylwetkę Katowic wpłynęło powolne kurczenie się, a ostatecznie zamknięcie w 1999 roku kopalni „Katowice”, która de facto stworzyła nasze miasto. To na jej terenie, a konkretnie na polach „Mamut”, „Kruk” i „Eisenach” powstała Dolina Trzech Stawów — katowickie sztauwajery są dawnymi zbiornikami retencyjnymi „Ferdynanda” i stanowią dziś jedno z ważniejszych terenów rekreacyjno-wypoczynkowych w Katowicach. Budynki dawnej KWK „Katowice” przedstawione na zdjęciu niszczały od początków bieżącego wieku. Prawie całkiem niestrzeżona zabytkowa architektura szybko stała się celem wypraw miejscowych „ludzi czynu”. Zdemolowana i rozkradziona działka doczekała się jednak w końcu rewitalizacji. Obecnie znajdują się tu siedziby trzech muzeów, w tym Muzeum Śląskiego oraz Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia wraz z Międzynarodowym Centrum Kongresowym. Całość nosi szumną nazwę Katowickiej Strefy Kultury. O urodzie tego miejsca nie mam zamiaru się wypowiadać, grzechem byłoby jednak zatajenie prawdy — katowicka Strefa jest niezaprzeczalnie najsprawniej zrewitalizowaną kopalnią w Polsce, o ile nie na świecie. To na jej terenie odbył się przecież niedawno światowy szczyt klimatyczny COP24. Trzeba przyznać, że lokalizacja tego wydarzenia została wybrana bezbłędnie.

Zabudowania szybu Wilson kopalni „Wieczorek” na przełomie wieków, fot. Mirosława Jankowiak.

O KWK „Wieczorek” także pisałem już wielokrotnie, jeżeli jednak mowa o górniczej spuściźnie, to właśnie ten zakład powinien stanowić szkolny przykład wpływu przemysłu węglowego na krajobraz. I nie jest to wcale wpływ negatywny. O tym, co dokładnie przyniosła Katowicom obecność kopalni „Giesche” należącej do Spadkobierców pisałem już w serii poświęconej tej firmie. Teraz przeznaczę jednak parę chwil na podsumowanie tych trzech postów. Nowych czytelników (mam nadzieję, że są tu tacy) zapraszam oczywiście do zapoznania się z ich treścią. Jeszcze 120 lat temu znajdował się tu las okrywający pole rezerwowe spółki Spadkobierców Gieschego. Z początkiem ubiegłego wieku doszło do szybkiej urbanizacji tych terenów. Dziećmi późniejszego „Wieczorka” są piękne zabytkowe osiedla odwiedzane przez turystów z całego świata: Nikiszowiec i Giszowiec. Wśród nazwisk ludzi pracujących w tej kopalni znaleźć można wybitnych artystów i sportowców. W budynku górniczego klubu na Giszowcu mieści się obecnie muzeum, a w nikiszowieckim szybie Wilson — galeria sztuki. Miejmy nadzieję, że restrukturyzowany obecnie szyb Pułaski także dołączy do grona katowickich centrów kulturalnych. Od lat przed wejściem stoją bowiem wagoniki nieistniejącej już kolejki „Balkan”, która zasluguje na swoje własne miejsce pamięci o wspaniałej przeszłości kopalni.

Oddział ZOMO tuż przed szturmem na KWK „Wujek”, fot. Jan Stankiewicz.

Pora powiedzieć również parę słów o jednej z dwóch nadal działających katowickich kopalń. Brynowski „Wujek” funkcjonuje pod swoją obecną nazwą od samego początku, a pamiętające jeszcze wiek XIX pole „Nowa Beata” nadal jest eksploatowane. Pokłady w katowickiej części „Wujka” właśnie się wyczerpują — stara kopalnia działa więc na zmianę z rudzkim „Śląskiem”, ale o planach przyszłej rewitalizacji jeszcze nic nie słychać. Nie oznacza to jednak, że „Wujek” nie wnosi nic do katowickiego dziedzictwa historycznego. Przy kopalni funkcjonuje bowiem Śląskie Centrum Wolności i Solidarności: Muzeum Izba Pamięci Kopalni Wujek. Instytucja ta zajmuje się organizacją wielu wydarzeń kulturalnych związanych z historią górniczych związków zawodowych na terenie Górnego Śląska. Wszyscy słyszeli o tym, co wydarzyło się na terenie „Wujka” 16 grudnia 1981 roku. O tamtym dniu mówi się szeroko w mediach przy okazji każdej rocznicy wprowadzeniu Stanu Wojennego. Pokrótce przypomnę jednak, że dziewięciu górników zostało tego dnia śmiertelnie postrzelonych przez ludzi, którzy z założenia mieli właśnie ochraniać robotniczą brać. Władza ludowa kolejny raz podniosła rękę na lud, który domagał się poprawienia warunków życia. Dziś wśród obecnych pracowników „Wujka” słychać jednak głosy, że śmierć ich kolegów była całkowicie bezsensowna — w naszych kopalniach dzieje się bowiem coraz gorzej, a wolność, o którą walczyli tamci ludzie, najwyraźniej jeszcze nie nadeszła. Coraz częściej mówi się także o tym, że funkcjonariusze ZOMO wykonywali rozkaz pochodzący z samej góry, a tragedia nie była wynikiem impulsywnych działań, a skrupulatnego planowania. Według jednych stoi za nią ówczesny kapelan kopalni ks. Bolczyk, według innych — sam generał Kiszczak. Całej prawdy o feralnym starciu prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, pewne jest jednak, że zarówno poległym wtedy górnikom, jak i funkcjonariuszom należy się pamięć, o którą kopalnia „Wujek” dba po dziś dzień.

Zabudowania przy szybie Jerzy kopalni „Kleofas” przed przebudową, fot. Marcin Cholewa.

Po niemal dwusetnej kopalni „Kleofas” mogłoby dziś już nie być śladu — ten zakład całkowicie przypadkiem dotrwał do naszych czasów i został jedną z wizytówek Katowic. Pod koniec XIX wieku kopalnia była już bowiem przeznaczona do likwidacji, mimo nadal drzemiących pod ziemią pokładów węgla. Historia „Kleofasa” idealnie wpasowuje się w moją obsesję na punkcie firmy Spadkobierców Gieschego. To właśnie ta spółka dostrzegła bowiem potencjał w upadającym zakładzie oraz nie tylko przywróciła mu dawną świetność, ale również znacznie unowocześniła i zapewniła warunki do rozwoju na najbliższe sto lat. Widoczny na fotografii XIX-wieczny budynek był miejscem, który dawał chleb jeszcze moim dziadkom. W kopalni „Kleofas” (wtedy jeszcze „Gottwald”) pracował także szwagier mojej babci (którego serdecznie pozdrawiam!), jest więc to miejsce bardzo bliskie mojej rodzinie. Pamiętam ból mojego śp. dziadka, który straciwszy przed laty w tym miejscu rękę, ujrzał przytwierdzoną do jego ukochanego szybu „Jerzy” wielką literę „S”. Jak sam wtedy stwierdził, budowa w tym miejscu centrum handlowego (mowa o Silesia City Center) jest hańbą godzącą w pamięć zmarłych tu górników. Zgodnie z obietnicą, jego noga nigdy w Silesii nie postanęła. Nie można oczywiście odebrać mu prawa do tak radykalnego poglądu, osobiście rozumiem jego pobudki. Mimo wszystko trzeba jednocześnie przyznać, że rewitalizacja jednej z najprężniej swego czasu działających kopalń na Górnym Śląsku uratowała górnicze dziedzictwo w tym miejscu. I choć stary szyb jest teraz znakiem informującym o obecności tu tandetnych sklepów, a w zabytkowych zabudowaniach mieści się restauracja i sushi bar, sądzę, że bez tej handlowo-usługowej otoczki historia „Kleofasa” mogłaby zakończyć się znacznie tragiczniej.


Niszczejące pozostałości po najstarszej śląskiej kopalni — KWK „Murcki”, fot. ireneusz1966.

Tak ponury los spotkał bowiem ostatnią na mej liście kopalnię, czyli wspomnianą we wstępie „Murcki-Staszic”. O ile sam zakład prężnie funkcjonuje po dziś dzień (czynne są szyby na Kostuchnie i Giszowcu), o tyle jej wspaniałe dziedzictwo jest zapomniane i niewielu ludzi wie, co tak naprawdę zawdzięczamy temu miejscu. Więcej o kopalni „Murcki”, której ostatni szyb zamknięty został jeszcze przed fuzją ze „Staszicem”. Czytelnik może przeczytać we wpisie „Kiedy Górny Śląsk zaczął fedrować, czyli Błogosławieństwo Emanuela”. O co jednak chodzi z tym ponurym losem? KWK „Murcki-Staszic” wydobywa węgiel z krótkimi przerwami od 1657 roku, czyli od ponad 350 lat, co czyni ją jedną z najstarszych funkcjonujących do dzisiaj kopalni węgla na świecie. Próżno jednak szukać jakiegokolwiek muzeum historii tego zakładu albo chociaż samych Murcek. A szkoda, bo jeszcze do niedawna byłoby co pokazywać turystom. Okolice kopalni jako jedyne w regionie mogą pochwalić się aż dwoma legendami, a geografia dzielnicy wręcz sprzyja turystyce. W przeciwieństwie jednak do zabudowań wyżej przytoczonych zakładów, zabytki kopalni „Murcki-Staszic” niszczeją pozbawione jakiejkolwiek opieki konserwatorskiej. W zeszłym roku zburzono 150-letni dworzec kolejowy, który był świadkiem sprowadzenia protoplastów wszystkich żyjących obecnie żubrów nizinnych, a zabudowania samej kopalni — zarówno te murckowskie, jak i mieszczące się w sąsiedniej Kostuchnie, stoją opuszczone. „Murcki-Staszic” powinny niestety stanowić antyprzykład gospodarowania kopalnią, zwłaszcza gdy mowa o tak bogatym dziedzictwie. Na razie zarząd zakładu oraz władze miejskie nic jednak nie robią sobie z faktu, iż spuścizna najstarszej górnośląskiej kopalni odchodzi powoli w zapomnienie. Decydenci za nic mieli protesty miejscowych miłośników historii (warto wspomnieć tu konkretnie o dwóch działaczach: Bartku Zatorskim i Sylwku Szwedzie) i nie wspierają ich starań o zachowanie pamięci o tym miejscu. Kolejny raz sprawdza się to, o czym już wielokrotnie wspominałem na łamach mojego bloga. Obecnie żyjące pokolenia są dzięki „wspaniałym” posunięciom władz prawdopodobnie ostatnimi świadkami istnienia pozostałości po tej perle w koronie Śląska. Boję się pomyśleć, ile innych wspaniałych miejsc stało się ofiarami głupich decyzji. Cóż pozostaje tylko mieć nadzieję, że następne lata przyniosą w końcu jakieś zmiany w tej materii, a zachowanie pamięci o dziedzictwie katowickich kopalń nie będzie celem jedynie prywatnych inwestorów i zapaleńców.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Proszę odsunąć się od krawędzi peronu

Brama, która zagina czasoprzestrzeń