Paciorki jednego różańca

Całkiem niedawno odszedł od nas reżyser „Śląskiej Trylogii” Kazimierz Kutz. Tu, na Śląsku mamy swoje wielkie nazwiska, o których w wielkiej Polsce może i słyszano, ale przelatują one raczej bez większego echa. Rysiek Riedel brzmiący z głośników na każdym ognisku, czy grillu, stanowi jedynie wyjątek potwierdzający regułę. A mamy przecież swoją noblistkę - Marię Goeppert-Mayer, Katowiczankę o dorobku równym dziele Skłodowskiej-Curie. Ernest Wilimowski i Włodzimierz Lubański byli dla Śląska tym, czym Ronaldinho dla Porto Allegre. Mamy też swoje N.W.A - Kaliber 44 - równie przecież kontrowersyjne tekstowo i rewolucyjne z punktu ciężkich czasów, w których przyszło im tworzyć (oraz dopiero budzącej się wtedy na hip-hop publiczności). JasiuKyks” był naszym Johnem Lee Hookerem, Ewald Gawlik - Vincentem van Goghiem, „Kawa” Kawalec - Cliffem Burtonem. Przykłady możnaby mnożyć.

Jerzy „Kawa” Kawalec, fot. Bies Czad Blues.

Oprócz wielkich osobowości, mamy też perełki kultury nieożywionej takie jak Giszowiec i Nikiszowiec, które dla Ślązaków (nie tylko Katowiczan!) są skarbem światowego dziedzictwa, niezależnie od opinii UNESCO.

Z twórczością Kazimierza Kutza miałem styczność wtedy, gdy polska telewizja puszczała jego filmy między Agrobiznesem a Klanem - w najgorszym czasie antenowym - a ja akurat nie byłem wtedy w szkole, czy przedszkolu. Ledwo rozumiejący wtedy fabułę dzieł Kutza, patrzyłem jednak w ekran jak zaczarowany. Miejsca znane z codziennych spacerów wyświetlały mi się na ekranie, niosąc wyczuwalną mimo wszystko dla dziecka, niesamowitą dawkę emocji. Gorzkich, nostalgicznych, przesyconych strachem przed utratą ukochanego miejsca. Najbardziej tak działały na mnie właśnie „Paciorki [...]” głównie ze względu na to, że temat wyburzania Giszowca nie był mi obcy - dziadkowie kolegów z klasy musieli wyprowadzać się właśnie z tych domków, o których opowiadał Kutz.

Osiedle bloków na ulicy Agaty (później Miłej) na Giszowcu budowano w drugiej połowie lat 80. Wszystkie unikatowe domki górnicze znajdujące się na drugim planie mojego zdjęcia miały zostać wyburzone. Z tego pomysłu (na szczęście) szybko się wycofano - duży wkład podobno miał właśnie film Kutza, który miał urzec miejscowych włodarzy. Dopuszczono do głosu konserwatora zabytków, Adama Kudłę, który objął ochroną starą zabudowę w 1978 roku. Ulice Agaty i Miła były już stertą gruzu, przetrwały na szczęście sąsiednie - Kwiatowa i Pod Kasztanami, które swoje nazwy noszą nie bez powodu, do dzisiaj rozkwitając na wiosnę wszystkimi kolorami.
 
Widok na ulicę Kwiatową z osiedla na ulicy Miłej.

Później dopiero dowiedziałem się, że takich jak Habryka z filmu Kutza, niepozwalających na odebranie dziedzictwa było stosunkowo mało. Większość ceniła jednak przeprowadzkę z siedemdziesięcioletniej, poniemieckiej chaty, do bloku z wielkiej płyty pełnego takich wygód jak wanna, ciepła woda, czy centralne ogrzewanie. Osiedle na Miłej jest naprawdę dobrze zaprojektowane i - jak na wielką płytę - na swój sposób ładne, zwłaszcza po odmalowaniu na początku tego wieku. Musiało być więc atrakcyjne. Architekci wykorzystali także starą siatkę przedwojennych ulic, przemieniając je w parkingi, ruch prowadząc nowym asfaltem. Tak odciążone chodniki i place prawie nigdy nie są zajmowane przez samochody jak na innych tego typu osiedlach, a spełniają swoją podstawową funkcję, służąc mieszkańcom za miejsca spotkań w każdą pogodę.
 
Budowę szkoły dla nowego osiedla, podstawówki numer 51 im. Fryderyka Chopina, zaczęto na początku lat 90, oddano ją do użytku w 1995 roku. Projekt nawiązywał do zabudowy przedwojennego osiedla, niestety doprowadził do rozbiórki rozpadających się domków w rejonie Miłej i Przyjaznej na przełomie tysiącleci. Sam widziałem ze szkolnego korytarza rudery, które, mimo iż w strasznym stanie, mogły się jeszcze doczekać renowacji. Dziś na ich miejscu stoi infrastruktura usługowa nawiązująca stylem do starych zabudowań. Budynek szkolny dobrze jednak komponuje się w zabytkowym osiedlem - wiernie dobrano kolory i wymiary poszczególnych części szkoły - już z odległości pół kilometra jego sylwetka rozpływa się w czarującym otoczeniu.

I z przeciwnej strony, z Kwiatowej na Miłą, fot. vgbart.

Duch starego Giszowca żyje i ma się całkiem dobrze, a kontrast wielkiej płyty i poniemieckich zabudowań stał się składnikiem unikatowego krajobrazu. Czy to dzięki filmowi Kutza, czy też nie, jest to niezaprzeczalnie miejsce, które warto odwiedzić, poznać, poczuć. Podobnie jest właśnie z całymi Katowicami, w których kryje się wiele niesamowitych miejsc i historii z nimi związanych, o których będę tu pisać.

Acha i jeszcze jedno - domek filmowego Habryki stoi do dziś i ma się całkiem nieźle. Nikt ani myśli go wyburzać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sztauwajery i bagry — śląskie Mazury

Proszę odsunąć się od krawędzi peronu

Tauzen: Tysiące mieszkań na tysiąclecie